Regularnie kłócimy się z moją dziewczyną o temperaturę w mieszkaniu. Jej jest za zimno natomiast mi za gorąco. Kto z nas ma rację? Czy mieszkanie powinno być nagrzane i pozwalać na chodzenie w samej bieliźnie? A może lepiej, gdy panuje w nim rześka temperatura poniżej 20 stopni Celsjusza? Odpowiedź na te pytania jest jednoznaczna, ale trudna do przyjęcia przez każdego ciepło-luba.
Temperatura powietrza w domu i pracy
Temperatura powietrza powyżej 21 stopni Celsjusza w mieszkaniu przestaje być zdrowa. Dlaczego tak się dzieje? Śluzówka zaczyna wysychać a układ odpornościowy, nie działa na pełnych obrotach. W przeciwieństwie do urządzeń elektronicznych człowiek jako żywy organizm nie lubi wysokich temperatur. Najlepiej funkcjonuje nam się w około 19 stopniach. Nawet osiemnastka na termometrze będzie właściwą temperaturą, która pozwoli lepiej funkcjonować, hartować ciało i utrzymywać odporność organizmu na wysokim poziomie. W takiej temperaturze lepiej się pracuje i świetnie zasypia. Według badań brytyjskiej organizacji zdrowa w czasach powojennych w naszych domach temperatura nie przekraczała 13 stopni Celsjusza w miesiącach od października do marca. Natomiast w roku 1997 wynosiła średnio 17,5 stopnia! Obecnie promowane są wartości o 7-8 stopni wyższe dla salonów i sypialni. To tragiczna temperatura dla alergików. Roztocza przestają rozmnażać się w warunkach niskiej wilgotności, temperaturze niższej niż 16 stopni Celsjusza i w regularnie wietrzonych mieszkaniach. Kto z was tak postępuje?
Woda – zimny, gorący i letni prysznic
Sytuacja z wodą jest podobna. Stała temperatura wody, jaką możemy się zdrowo myć to od 18 do 20 stopni Celsjusza. Zdawałoby się, że to niewiele, ale dla naszego ciała jest wyśmienita. Szczególnie podziękuje nam za to stan naszej skóry. Osoby mające problemy z łuszczeniem naskórka oraz łupieżem powinny myć ją letnią wodą. Ta nie otwiera porów i nie powoduje łojotoku. Najskuteczniejsze dla sportowców będą kąpiele w wodzie o naprzemiennej temperaturze zimnej i ciepłej dla lepszego ukrwienia mięśni. To stary sposób, który działa na tak zwane DOMSY, czyli ból mięśni po wykonanym treningu siłowym lub wytrzymałościowym.