Prawdziwa rewolucja nastała w sklepikach szkolnych. Dotychczas wypełnione fast foodami zmieniły swoją politykę poniekąd będąc do tego zmuszone. W żadnym wypadku nie uważam, że to złe. Ale przez dobre kilkanaście lat w sklepikach panowała samowolka. Sanepid sprawdzał głównie żywność z piekarni oraz produkty spożywcze robione na miejscu. Reszta pakowanej żywności była wyborem dzierżawców.
Według mnie jesteśmy świadkami jednej z najlepszych przemian polskich szkół w dziejach. Wprowadzenie do sklepików owoców, świeżych produktów garmażeryjnych opartych na mące żytniej i orkiszowej jest fenomenalnym krokiem dla zdrowia. Zdarzają się niestety sytuacje komiczne. Oprócz sklepików zmienić musiały się również stołówki. Niestosowanie soli oraz cukru do słodzenia okazało się niezwykle trudne do przyswojenia przez dzieci. Zdrowe jedzenie rządzi się swoimi prawami a sód i biały cukier należą do grupy niezdrowych w nadmiarze. Czyli na dobrą sprawę w każdej ilości większej niż 1/4 łyżeczki herbaty dziennie soli i do 2 łyżeczek cukru dziennie. Przynajmniej taką ilość ustaliłbym dziecku chodzącemu do szkoły podstawowej.
Rodzice, którzy nie dają swoim maluchom przykładu zdrowego odżywiania nie do końca podzielają pomysł ministerstwa oświaty i polityków. Za to dietetycy mają pełne ręce roboty w ustalaniu nowych koncepcji żywieniowych i dopuszczaniu produktów spożywczych w hermetycznych opakowaniach. Za moich czasów w szkołach były różne rzeczy. Kupowaliśmy głównie owoce, drożdżówki i kanapki. Taka żywność nie była najgorsza, ale nie była też zdrowa w dużej ilości. Teraz młody człowiek może dorastać w zdrowiu i nie będzie miał powodu by omijać lekcje WF-u.